Wysłany: Czw Lut 07, 2008 14:06 Temat postu: z prasy
Z prasy:
(Dziennik Bałtycki)
Cytat:
Sprawca wypadku w Gdyni namierzony
Kierowca poloneza, który potrącił środowego wieczora 32-letniego pieszego na skrzyżowaniu ul. Płk. Dąbka i ul. Zielonej i uciekł z miejsca przestępstwa, został namierzony i zatrzymany przez gdyńskich policjantów.
Sprawcę udało się namierzyć dzięki anonimowemu świadkowi wypadku, który zapamiętał część numeru rejestracyjnego poloneza.
Kilka godzin po zdarzeniu funkcjonariusze wytypowali potencjalnych sprawców. Pod jednym z adresów właściciel pojazdu zaprzeczył, jakoby potrącił pieszego. Oględziny poloneza wykazały co innego.
Ucieczka z miejsca wypadku zagrożona jest 4,5-letnim więzieniem.
Wiek: 114 Dołączył: Czw Maj 18, 2006 11:04 Posty: 5533 Skąd: Polska
Wysłany: Pią Lut 29, 2008 21:11 Temat postu: J.S. prezesem...
Wklejam Wam zeskanowaną fotografię z dzisiejszego "Dziennika Bałtyckiego" (s. 4).
Pierwsza osoba z brzegu, to doskonale znany oksywskim forumowiczom J.S.
To miło, że ten "Oksywianin z wyboru" stał się tak znaną postacią w Trójmieście...
Podwodna pasja fryzjera. Zbudował miniaturową łódź podwodną i pływa nią po Bałtyku
Cytat:
Najmniejsza stocznia świata mieści się w garażu domu przy ulicy Afrykańskiej w Gdyni. Od ulicy Afrykańskiej do morza jest może z 400 metrów. Tyle samo do Portu Marynarki Wojennej, gdzie cumują okręty podwodne, noszące nazwy drapieżnych ptaków - Orzeł, Sęp. Sokół, Bielik.
Z garażu przy Afrykańskiej w morze wychodzi jeszcze jeden drapieżny ptak z rodziny jastrzębiowatych - Błotniak. Zanurza się na 15 metrów, może osiągnąć prędkość pięciu węzłów. Błotniak to miniaturowa łódź podwodna, wybudowana przez 35-letniego Mariusza Szymańskiego. Żonatego, ojca dwóch synów. Z wykształcenia fryzjera.
Mariusz jest człowiekiem zdeterminowanym. Jako dziecko postanowił zostać marynarzem i pływać na okrętach podwodnych.
- Nie ma nic doskonalszego, niż łódź podwodna - mówi i oczy mu się śmieją.
Oksywie to "marynarska" dzielnica Gdyni. Domy, zamieszkałe przez wojskowych. Port Marynarki Wojennej, Akademia Marynarki Wojennej. Widoczna z brzegu "Formoza", sztuczna wyspa z torpedownią, zbudowaną podczas wojny przez Niemców. Mniej lub bardziej dostępne bunkry. Chłopiec dorastający na Oksywiu, który ma na dodatek tatę - fryzjera, strzygącego poborowych, zawodowych marynarzy i oficerów nasiąka jak gąbka marzeniami o pływaniu.
- Jako dzieciak chodziłem z ojcem do jednostki wojskowej, on strzygł, a ja obserwowałem treningi płetwonurków - opowiada. - Przy basenie po raz pierwszy Go zobaczyłem.
Wyglądał jak kadłub niewielkiego samolotu. Wtedy jeszcze Mariusz nie wiedział, że dotyka Wielkiej Tajemnicy Wojskowej. W drugiej połowie lat 70. wojskowi konstruktorzy z Gdyni - równolegle z sojusznikami z ZSRR i NRD - pracowali nad tajnym projektem o kryptonimie "Błotniak" , którego celem miała być budowa miniaturowego okrętu podwodnego typu mokrego (płetwonurek kieruje łodzią w kabinie całkowicie zalanej wodą) do zadań dywersyjnych - podkładania ładunków wybuchowych pod kadłuby jednostek pływających, niszczenia portowych instalacji podwodnych, stawiania zapór minowych. Powstało pięć prototypów. Jeden stał nad basenem. Nikt nie zwracał uwagi na Mariusza, który oglądał łódź, odsuwał szybę kabiny, siadał za sterami. Bo cóż z tajnego projektu może pojąć kilkulatek?
Potem Marynarka Wojenna zarzuciła prace nad prototypem, który nie zyskał uznania przełożonych. Drogi Błotniaka i Mariusza rozeszły się. Wyglądało, że na stałe.
Trzeba wybrać lekki zawód
Mariusz ma 14 lat. Jest wysportowany, ćwiczy kick-boxing. Biega w dresie po lasach, bierze udział w Noga puchnie. - To od złamania - tłumaczy lekarz i zaleca okłady.
Potem puchnie druga noga. - Pewnie obciążyłeś ją za mocno - pociesza lekarz.
Przed wyjazdem do Warszawy na zawody Mariusz musi przejść badania. Wyniki analizy moczu wywołują osłupienie specjalistów. Powtórka badań - wyniki są jeszcze gorsze. Okazuje się, że nerki nastolatka przestają pracować. Dr Zdrojewski, nefrolog z gdańskiej Akademii Medycznej stawia diagnozę - kłębkowe zapalenie nerek. Mariusz trafia do szpitala.
- To był totalny cios - wspomina. - Leżałem z dorosłymi. Jeden pan, po kilku zapaściach, opowiadał straszne historie, jak budził się w worku dla denatów. Lekarze tłumaczyli mamie, że to choroba na całe życie. Koniec ze sportem, koniec z marzeniami o służbie w wojsku. Poradzono, bym wybrał lekki zawód.
Rodzina postanowiła - Mariusz zostanie fryzjerem. Tak, jak ojciec. A w przyszłości przejmie po nim zakład.
Nefrolodzy postanowili leczyć chłopca sterydami. Szybko zareagował na leki.
Od Modliszki po alfa romeo
W pustkę powstałą po utracie marzeń weszła muzyka. Mariusz wraz z kolegami założył kapelę rockową. Nazwali ją Vulpequa - po łacinie Modliszka.
- Uczyłem się w Technikum Fryzjerskim i grałem - wspomina. - To był fajny czas. Jeździliśmy po klubach, dawaliśmy koncerty. Okazało się, że mój organizm wyjątkowo dobrze zareagował na sterydy. Coraz rzadziej jeździłem na badania, a moje wyniki były coraz lepsze. Mogłem poświęcić się muzyce.
Wysłali do Katarzyny Kanclerz, znanej z odkrywania młodych talentów, kasetę z nagranymi utworami. Z 68 kaset, które przyszły od grup z całej Polski wybrała nagraną przez gdyński zespół. Szansą dla nich miał wyć występ na wspólnym koncercie z grupą Hey. Zagrali jako support.
I co?
- I nic - wzrusza ramionami Mariusz. - Nie spodobał się pani Kanclerz nasz wokalista. Powiedziałem wówczas - to koniec. Trzeba zająć się czymś innym.
Drobną, ładną, czarnowłosą Bogusię znał już od dawna. Założył rodzinę. Na świat przyszedł dwunastoletni obecnie Max. Praca i dom to było jednak zbyt mało, jak na Mariusza. Fryzjer z Gdyni w wolnych chwilach zabrał się za... samochody.
- Zacząłem odrestaurowywać stare pojazdy - pokazuje z dumą kolorowe zdjęcia aut. - Proszę, to alfa romeo z 1968 roku, to ford mustang, to garbus, a to mercedes. Łącznie miałem 36 samochodów.
Głębiej, szybciej, dalej
Przed siedmioma laty i to przestało mu wystarczać.
- Wie pani, ja strzygę przeważnie wojskowych, w tym także płetwonurków - mówi. - Przy strzyżeniu sobie rozmawialiśmy, opowiadali mi o swojej pasji. I tak mnie wzięło, że postanowiłem też zacząć nurkować. Pojechałem na kurs do szkoły nurkowania nad jeziorem Charzykowy na Kaszubach.
Początkowo nic żonie nie mówił. Mama zorientowała się, gdy przyniósł do zakładu butlę. Chwyciła się za głowę. Znów wrócił strach przed nawrotem choroby. Bo Mariusz nie jeździ nurkować do Egiptu. On schodzi w głąb Bałtyku. Najchętniej zimą, gdy temperatura wody spada do kilku stopni. Wtedy najlepiej widać wraki, można nurkować wokół "Formozy". Albo płynie trzy kilometry do Mechelinek i z powrotem. Razem sześć.
- Nie marznie pan? - patrzę z powątpiewaniem na niezbyt gruby skafander piankowy.
- Już nie - uśmiecha się szeroko gdyński fryzjer. - Mój przyjaciel z Akademii Marynarki Wojennej, Przemek Chrabąszcz skonstruował specjalnie dla mnie podgrzewaną kamizelkę pod kombinezon. To taki polar ze specjalnymi wężykami w środku, z podłączonym dwunastowatowym akumulatorkiem. Działa. I jest ciepło.
Przyjaciel z AMW zabrał go pewnego dnia do akademii. Tam Mariusz znów Go zobaczył. A raczej to, co z Niego zostało. Pusty kadłub zarzuconego prototypu miniaturowej łodzi podwodnej. I wtedy zrozumiał, że to będzie jego cel.
- We wszystkim, także w nurkowaniu najważniejsza jest rywalizacja - odpowiada Mariusz. - Albo wchodzisz najgłębiej, albo wyciągasz z wody największe skarby. Albo budujesz coś. Na przykład miniaturowy okręt podwodny.
Garaż, piąta rano
Choć czasy Wielkiej Tajemnicy Wojskowej już dawno minęły, Mariusz nie miał szans na odnalezienie kompletnego projektu Błotniaka. Po długich staraniach z AMW otrzymał... trzy kartki papieru z ogólnikowymi informacjami. Do tego ze złomowiska odzyskał zaledwie szczątki łodzi. Silnik był w proszku.
Trzeba było szukać pomocy u tych, którzy tworzyli Błotniaka. Rozpuścił wici wśród przyjaciół płetwonurków.
Młodszy chorąży MW, Paweł Stoltmann z Zakładu Technologii Nurkowań AMW poznał Mariusza przed niespełna trzema laty. - Próbował znaleźć ludzi, którzy cokolwiek pamiętają, dokumenty. W coś takiego mogą wejść tylko zakręceni ludzie. Postanowiłem mu pomóc.
- Pewnego dnia usłyszałem o Mariuszu i jego pasji - dodaje Bartłomiej Jakus z Zakładu Niezatapialności i Ochrony Przeciwpożarowej AMW. - Byłem jednym z wielu konstruktorów pracujących przy tym projekcie, moim dziełem było wyposażenie pojazdu. Miałem swoje pięć minut - wsiadłem do niego na chwilę podczas prób.
Zdobywał kolejne telefony, adresy mailowe. Pytał o szczegóły, dotyczące prób sprzed kilkudziesięciu lat. "Saga", który służył na "Formozie" w latach 1979-1981 pisał o problemach z zanurzaniem (Błotniak przy "prędkości zerowej" leciał niebezpiecznie dziobem do dna). Wspominał także słowa dowódcy, który o płetwonurkach uczestniczących w potencjalnych akcjach bojowych na Błotniaku mówił "grupa jednorazowego użytku". Czyżby miało to oznaczać, że państwa Układu Warszawskiego przewidywały w czasie wojny użycie podwodnych łodzi z kamikadze?
Krok po kroku poznawał szczegóły techniczne. Dowiedział się, że Błotniak mógł być transportowany na pokładzie dużego okrętu podwodnego lub zrzucany ze śmigłowca z wysokości 5 metrów do wody. Do napędu zastosowano pierwszy w kraju silnik birotacyjny (używany obecnie w torpedach elektrycznych). W ostatnich egzemplarzach z 1983 roku znalazł się m.in. autopilot, elektryczna kotwica, specjalny system sterowania (tzw. sterowanie nadążne) i i hydrolokator.
Do garażu przy ul. Afrykańskiej schodzili się kolejni pomocnicy - konstruktorzy Grzegorz Topyła, Maciej Wojciechowski, Krzysztof Kwaśnik, Marian Pleszewski, Krzysztof Opaliński, Sebastian Draga... Od Sławomira Bursiewicza Mariusz dostał wykupioną przed laty z Agencji Mienia Wojskowego formę kadłuba Błotniaka.
Do pokrycia kadłuba zdobył specjalną czarną farbę, używaną w ZSRR do malowania łodzi podwodnych.
- Codziennie o godzinie piątej rano zaczynałem w garażu malowanie - wspomina. - Akurat było lato, a farba ta nie znosiła wysokich temperatur. Robiły się grudki.
Pierwszy raz zszedł na Błotniaku pod wodę latem ubiegłego roku, na jeziorze w Bieszkowicach.
To jakby ogień
Siedzimy w domu przy ul. Afrykańskiej. Bogusia szybko podaje kawę, spieszy się do pracy. Półtoraroczny Jaś zostanie pod opieką taty, który idzie do zakłady na godzinę 14. Niedługo ze szkoły wróci Maks. Ot, normalne życie. Tylko ta stocznia na dole, w garażu...
- Mam wspaniałą żonę - mówi Mariusz, spoglądając na Bogusię.
- Jakoś wytrzymuję - rzuca z uśmiechem drobna brunetka. - Pilnuj Jasia.
Jaś sięga po papiery i opasłą książkę, leżącą na stole. To "Broń torpedowa", autorstwa rektora Akademii Marynarki Wojennej, profesora Antoniego Komorowskiego z dedykacją "Fryzjerowi z Oksywia". Mariusz delikatnie odbiera książkę Jasiowi i ruszamy do korytarza i i kuchni. A tam na ścianach dyplomy i wyróżnienia - Złota Płetwa magazynu "Nurkowanie" za 2008 rok, wyróżnienie dla najciekawszego pojazdu na Międzynarodowym Zlocie Pojazdów Militarnych w Darłowie w 2007 r., dyplom z Akademii Marynarki Wojennej za zasługi przy popularyzowaniu technik nurkowania i odbudowę projektu Błotniaka, podziękowanie za wykład wygłoszony na IX konferencji Polskiego Towarzystwa Medycyny Morskiej i Hiperbarycznej.
- Miałem mówić tylko kilkanaście minut, ale przedłużyło się do godziny - mówi fryzjer z Oksywia. - Pokazałem, jak pływa Błotniak.
Błotniakiem po Bałtyku pływa na razie tylko Mariusz, jednak za każdym razem jest asekurowany przez kolegów płetwonurków z założonej przed dwoma laty przez Krzysztofa Kwaśnika i Szymańskiego Grupy Akwanautów Militarnych "Błotniak". Mówią o sobie, że chcą ocalić od zapomnienia mało znaną historię polskiej Marynarki Wojennej. - Niewielu wie, że pierwszy załogowy bojowy pojazd podwodny wynalazł Polak, Stefan Drzewiecki - mówi Mariusz. - Na Błotniaku się nie skończy. W garażu stoi metalowy kadłub torpedy. Na ścianie wisi projekt. Zbudujemy włoską torpedę załogową.
W garażu Mariusz wsiada do Błotniaka z Jasiem na rękach. Mały jest zachwycony. A jego ojciec mówi ni to do syna, ni to do siebie, co czuje schodząc w miniaturowym okręcie pod wodę: - Wiesz Jaśku, to jakby ogień. Pojawiają się dziesiątki, setki bąbelków, otaczają cię. Tego się nie da opisać. Płyniesz.
Wiek: 114 Dołączył: Czw Maj 18, 2006 11:04 Posty: 5533 Skąd: Polska
Wysłany: Pią Paź 31, 2008 19:41 Temat postu: Patelnia i czajnik...
Z dzisiejszej "Gazety Świętojańskiej":
Cytat:
Policjanci z Oksywia zatrzymali trzech mężczyzn, który włamali się do altanki działkowej na Oksywiu. Ich łupem padła aluminiowa patelnia i czajnik. Teraz grozi im kara 10 lat pozbawienia wolności.
Wczoraj kryminalni z Oksywia uzyskali informację, że grupa młodych mężczyzn włamuje się do altanki na terenie ogródków działkowych przy ul. Dickmana. Policjanci zaczęli przeszukiwać okoliczne tereny. W pobliżu ogródków działkowych zauważyli trzech młodych mężczyzn, którzy na widok radiowozu zaczęli uciekać. Funkcjonariusze zatrzymali ich w jednej z piwnic, gdzie usiłowali ukryć się przed pościgiem.
19-letni Michał S., 18-letni Andrzej G. i ich 16-letni kolega zostali zatrzymani. Przyznali się do tego włamania , wyjaśniając że chcieli sprzedać złom i kupić sobie papierosy. Młodzi mężczyźni byli już wcześniej znani policjantom z Oksywia.
Za kradzież z włamaniem 19-letniemu Michałowi S. i 18-letniemu Andrzejowi G. grozi kara do 10 lat pozbawienia wolności. 16-latek będzie odpowiadał przed sądem rodzinnym.
Wczoraj po godzinie 16:00 dyżurny komisariatu na Oksywiu otrzymał informację, że ul. Belwederską jedzie samochód m-ki polonez a kierujący jest prawdopodobnie pijany. Skierowany w to miejsce patrol policjantów z komisariatu Oksywie zauważył na wysokości ul Belwederskiej opisany przez dyżurnego pojazd.
Podczas kontroli okazało się, że 48-letni kierowca nie posiada żadnych dokumentów a policjant wyczuwał od niego woń alkoholu. Na fotelu pasażera siedział właściciel pojazdu, który również był pod wpływem alkoholu.
Po przeprowadzonym badaniu na zawartość alkoholu w organizmie okazało się, że kierowca jest nietrzeźwy - ma przeszło 3 promile. Pasażer a zarazem właściciel samochodu miał prawie 2 promile. Zatrzymany kierowca 48-letni mieszkaniec Gdyni noc spędził w policyjnym areszcie, a samochód odholowano na policyjny parking.
Za jazdę w stanie nietrzeźwości grozi mu do dwóch lat więzienia.
Wczoraj niechlubną statystykę pijanych kierowców zasilił 42-latek, miał prawie 2 promile.
Wczoraj po godzinie 19:00 dyżurny komisariatu na Oksywiu otrzymał informację, że przed jednym ze sklepów przy ul. Płk. Dąbka w czerwonym samochodzie kierowca spożywa alkohol.
Skierowani w to miejsce oksywscy policjanci zauważyli na ul. Marynarskiej opisanego przez dyżurnego peugeota, którego zatrzymali do kontroli.
Podczas przeprowadzanej kontroli okazało się, że 42-letni kierowca nie posiada żadnych dokumentów a policjanci wyczuwali od niego woń alkoholu.
Badania wykazały, że miał prawie 2 promile.
42-letni mieszkaniec Gdyni noc spędził w policyjnym areszcie, a jego samochód odholowano na policyjny parking.
Za jazdę w stanie nietrzeźwości grozi mu do dwóch lat więzienia.
Wczoraj gdyński sąd w trybie przyśpieszonym skazał dwóch mężczyzn za kradzież z włamaniem do altanek ogrodowych znajdujących się przy ul. Płk. Dąbka. 25-letni Jacek J. najbliższe 1,5 roku spędzi za kratkami a jego wspólnik, 35-letni Daniel L. został skazany na 2 lata pozbawienia wolności w zawieszeniu na 5 lat.
W czwartkowy wieczór zostali zatrzymani dwaj mężczyźni, którzy włamali się do dwóch altanek działkowych i ukradli zestaw kii golfowych, kosiarkę i podkaszarkę. Zostali oni zauważeni w godzinach wieczornych przy jednej ze szkół na gdyńskim Oksywiu przez jednego z mieszkańców, któremu widok mężczyzn dźwigających kije golfowe i sprzęt ogrodowy wydał się dziwny. Postanowił on powiadomić policję.
Policjanci skierowani w ten rejon, zauważyli mężczyzn, którzy na widok funkcjonariuszy zaczęli uciekać, ale ciężar skradzionego mienia skutecznie im to utrudnił. Kije golfowe i sprzęt ogrodowy trafił do właścicieli.
Opublikowane przez: Rzecznik prasowy KMP
Wysłany: Pon Lut 09, 2009 18:53 Temat postu: GRZEGORZ MILOCH
Z "Gazety Świętojańskiej":
Cytat:
Gdyńska Rada Miasta zadecydowała (na sesji 28 stycznia br.) o przyznaniu Medali im. Eugeniusza Kwiatkowskiego „ZA WYBITNE ZASŁUGI DLA GDYNI" trzem osobom:
księdzu Grzegorzowi Milochowi, profesorowi Krzysztofowi Skórze oraz Józefowi Poltrokowi.
(...) Oto sylwetki tegorocznych laureatów Medalu im. Eugeniusza Kwiatkowskiego:
Ksiądz Grzegorz Miloch - dyrektor Gdyńskiego Hospicjum im. Św. Wawrzyńca - urodził się 2.03.1960 r. w Wielu na Pomorzu.
Od 1990 r. w Gdyni, w parafii Najświętszej Maryi Panny Królowej Polski. Od 1.07.2008 r. jest wikariuszem parafii św. Michała Archanioła w Gdyni.
Po przybyciu do Gdyni zajął się pracą z osobami nieuleczalnie i terminalnie chorymi w gdyńskim hospicjum. Zainicjował i prowadził pracę przekształcenia funkcjonującego w Gdyni od 1987 r. hospicjum domowego w Stowarzyszenie Hospicjum św. Wawrzyńca. Od 1991 roku pełni funkcję dyrektora tej placówki.
Zabiegał także o utworzenie w Gdyni hospicjum stacjonarnego. Jego działania w tym kierunku zostały uwieńczone sukcesem, gdy w 2000 r. Miasto Gdynia otworzyło nowoczesny budynek hospicjum stacjonarnego przy ul. Dickmana. Obecnie Stowarzyszenie Hospicjum św. Wawrzyńca pod kierownictwem ks. Grzegorza Milocha spełnia niezwykle ważną i doniosłą rolę wobec osób terminalnie chorych, cierpiących i ich rodzin. Obejmuje również opieką osoby osierocone po stracie bliskich.
Wiek: 114 Dołączył: Czw Maj 18, 2006 11:04 Posty: 5533 Skąd: Polska
Wysłany: Pon Kwi 12, 2010 7:06 Temat postu: Ks. G. Miloch
Na pewno czytaliście w piątkowym "Dzienniku Bałtyckim" (s. 28) artykuł o Oksywiu i ks. G. Milochu.
Dla tych, którzy nie czytali, wklejam drobny fragment aby Was zachęcić do lektury tego tekstu.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
Portal www.MojeOsiedle.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść wypowiedzi
zamieszczanych przez użytkowników serwisu. Osoby zamieszczające wypowiedzi naruszające prawo
lub prawem chronione dobra osób trzecich mogą ponieść z tego tytułu odpowiedzialność karną
lub cywilną.